S.M. Bernarda Michalski
Jestem bardzo szczęśliwa. Moi kochani Rodzice dali i nadal dają nam wszystko co wartościowe, dobre, szlachetne. To od nich i mojej świętej babci dowiedziałam się o Bogu. Mam 3 braci (wszyscy młodsi) a starszy braciszek jest aniołkiem i wiem że, bardzo nam pomaga. Najstarszy z moich braci Rajmund jest chemikiem – naukowcem, ma żonę i córkę Agnieszkę. Sebastian jest po Akademii Wychowania Fizycznego, ma żonę i trzy córki (Aleksandrę, Klaudię i Gabrysię) i ma siłownię. Najmłodszy Dawid (elektronik), też żonaty, urodził się rok przed moim wstąpieniem do klasztoru i było mi bardzo trudno z tego powodu opuścić dom. Ukończyłam Liceum Medyczne i już w szkole wiedziałam, że moje pielęgniarstwo będzie inne, jakie nie potrafiłam powiedzieć. Będąc na rekolekcjach u sióstr misyjnych czułam, że to nie jest to, ale gdy w trzeciej klasie LM przyjechałam do Ołdrzychowic już wiedziałam - to jest to miejsce! Prawie dwa lata czekania, żeby zdać dyplom i maturę trwały jak wieczność. Doczekałam się jednak i 02.08.1980r. mogłam być przyjęta do postulatu. Potem pierwszy rok nowicjatu (kanoniczny) w Ołdrzychowicach i w drugim roku nowicjatu wyjazd na pierwszą placówkę i praca w szpitalu na chirurgii. Ciepło wspominam lata formacji, choć przyznaję, że trudna byłam do formowania, często miałam inne zdanie, dociekałam, dlaczego tak a nie inaczej. Z tego powodu śp. Ojciec Lotar nazywał mnie „siostrą heretykiem”, co w jego ustach było szczególnym wyróżnieniem. Wiele zawdzięczam moim niestety już zmarłym przełożonym i formatorkom. Zawsze interesował mnie człowiek, a moja praca pielęgniarki w szpitalu na chirurgii, Domu Pomocy, Stacji Caritas sprzyjała poznawaniu ludzi ich trosk, zmartwień, radości, potrzeb i oczekiwań. Moim wielkim pragnieniem była praca z tymi, którzy są postrzegani jako ludzie z marginesu. Dlatego błogosławionym nazywam ten dzień kiedy „mogłam przekroczyć bramy Zakładu Karnego”, oczywiście nie jako osadzona, ale wolontariuszka. Mija już 5 lat jak służę, pomagam, apostołuję wśród osadzonych, najpierw w ZK we Wrocławiu a teraz w Kłodzku. Środa jest dla mnie najbardziej oczekiwanym dniem, bo wtedy mogę być siostrą dla tych, którzy jak mówi Jezus w Ewangelii "nie mają człowieka, który by ich podprowadził…" Co tydzień przez 3 godziny mam katechezę, przygotowuję "moich" panów do sakramentu bierzmowania, rozmawiamy o Bogu; o Jezusie, który dla większości z nich jest postacią z bajek dla dzieci. Uczymy się poznawać siebie oczyma Boga, żyć przykazaniami Bożymi, co w ich codzienności wcale nie jest łatwe. To jest miejsce, gdzie więcej trzeba słuchać niż mówić, więcej być i dawać świadectwo. Często ratuje mnie moje poczucie humoru i dystans do siebie, to nie ja, ale Bóg jest najważniejszy. Komuś, kto nie czuje się kochany przez ludzi trudno mówić, że Bóg go kocha, a jeszcze trudniej w to uwierzyć. Moja wspólnota wspiera modlitwą mnie i tych którym posługuję, za co jestem im wdzięczna. Zawsze zastanawiam się - jak Pan Bóg to robi, że na wszystko jest odpowiedni czas, a ja wciąż uczę się cierpliwości. Teraz cierpliwie czekam na zrealizowanie mojego marzenia o stworzeniu Domu dla tych, którzy go nie mają, dla wychodzących z ZK. Wszystko jest na dobrej drodze i ciągle pozwalam się Bogu zaskakiwać Jego dobrocią, pomysłowością, a często Jego wielkim poczuciem humoru. Potrafię się z siebie śmiać, ale kiedy zapominam, że to On gra pierwsze skrzypce i traktuję siebie jako dyrygenta z wielką powagą, Bóg sprowadza mnie na moje miejsce.
Czym mnie jeszcze Boże zaskoczysz? Za wszystko Ci dziękuję i proszę stwarzaj ciągle we mnie nowego człowieka.
s.M.Bernarda Michalska osf